Chaos Gold Team Logo

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu…

Na letnim obozie Gold Team 2103 mój Trener Maciek Linke postawił przede mną cel: „Czarny Pas po zdobyciu medalu na międzynarodowych zawodach„. Niezwłocznie zacząłem ostre przygotowania.

Złe dobrego początki

To ja po miesiącu, 2 października:
Doznałem kontuzji kręgosłupa i nie byłem w stanie chodzić ani się wyprostować. Za to świetnie jeździłem i miałem mnóstwo czasu na ulepszanie walki z pleców. A tak serio to byłem naprawdę załamany i przestraszony, że nie wrócę do sportu.
Tutaj moja pierwsza refleksja z okresu przygotowań do Rzymu: Chcieć, to móc. 
Zdaję sobie sprawę, jak banalnie to brzmi. Prawda jest taka, że w większości sytuacji świetnie się sprawdzają te proste rozwiązania. Tak było w przypadku mojej kontuzji – wystarczyło chcieć …i zasuwać.
Tutaj wielkie podziękowania dla Krzyśka „Naturalsa” naszego rehabilitanta, Piotrka „Obłego” i Łukasza, naszych trenerów przygotowania motorycznego. Raz, że odwiedzali mnie w szpitalu i z niego wyciągnęli, dwa, że załatwili leczenie i ułożyli trening rehabilitacyjny: „nie możesz ćwiczyć na stojąco, to będziesz ćwiczył leżąc„. Dzięki ich pomocy w styczniu wróciłem do pełnego treningu.

Przygotowania

Mój plan przygotowań był rozpisany i podzielony na następujące etapy:
  1. Masa
  2. Siła
  3. Moc
  4. Wytrzymałość siłowa
  5. Kakarigeiko (zwane też wytrzymałością psychiczną)
  6. Kontrola wagi/Regeneracja
  7. DE-WA-STA-CJA (Dzień Startowy)
Każdy z etapów wiązał się z odpowiednią dietą. Moją rozpisał Jarek Gdak, za co jestem mu serdecznie wdzięczny, bo była skuteczna. Jeśli szukasz kontaktu do dietetyka sportowego, polecam Jarka, zna się na rzeczy: http://jaroslawgdak.pl/
Dla mnie najtrudniejszą rzeczą w przygotowaniach nie były same treningi. Ponieważ praca ma przeważnie to do siebie, że zaczyna się rano a kończy popołudniu, wymagało to ode mnie wstawania o drakońskiej 5 rano, żeby zrobić pierwszy trening. Nie było też mowy o gotowaniu rano. Walczyłem z opadającymi powiekami, walka z kurczakiem, żeby zechciał wejść do garnka, to byłoby już za dużo. W pracy często nie byłem w stanie zebrać myśli i nierzadko zasypiałem. To co sprawiało mi najwięcej trudności to pogodzenie: pracy, diety, treningów, odpoczynku, życia prywatnego (jakiego życia prywatnego? bitch please!). Mówiąc krótko „utrzymanie odpowiedniej rotacji”: 
  • 5 rano prawdziwa walka, żeby wstać (może nic się nie stanie, jeśli dzisiaj nie pójdę na trening i godzinkę dłużej pośpię? regeneracja jest przecież ważna!), 
  • 1 posiłek, 
  • witaminy, 
  • suple, 
  • 1 trening, 
  • 2 posiłek, 
  • wcale-nie-chce-zjeść-tej-czekolady
  • praca, 
  • 1000 rzeczy związanych z codziennym życiem, 
  • wcale-nie-chce-zjeść-tej-czekolady 2
  • 2 trening, 
  • któryś-tam-posiłek-z-rzędu, 
  • zmuszanie siebie, żeby nie siedzieć na kompie i iść spać. 
  • rano start od nowa. 
Moje drugie przemyślenie: Cokolwiek robisz, miej ludzi, którzy chcą ci pomóc.

Ja miałem to szczęście, że moja dziewczyna Aga pomagała mi na każdym najmniejszym kroku. Od wrzucania kury do gara, poprzez znoszenie moich humorów, kiedy musiałem odstawić słodycze, aż po pełnienie roli mojego psychologa, kiedy stresowałem się już przed startem. Sądzę, że jest możliwe robić wszystko to samemu, ale z pewnością łatwiej, kiedy ktoś cię wspiera. 

Brace yourself. Rome is coming!

Szczęście nie przestawało mi dopisywać. W ciągu ostatniego miesiąca miałem okazje przekonać się, że moje Chaos-Chłopaki to porządna firma i można na nich liczyć. Przychodzili codziennie, czasem dwa razy dziennie ze mną walczyć na kakarigeiko (jeden walczy bez przerwy, przeciwnicy się zmieniają, odpoczywając w miedzy czasie). Po chwili namysłu nie jestem już taki pewien czy to była serdeczna chęć pomocy czy po prostu myślenie w stylu: „he he, Pająk będzie zmęczony, to go dzisiaj uduszę!”. 

W tym miejscu wielkie dzięki (wg pasków) dla Was chłopaki, że przychodziliście rano, wieczór, we dnie, w nocy walczyć ze mną: Cyklop, Kroko, Paweł (przyjeżdżał, aż ze Szczecina!), Brandon, Zangief, Tomek, Leon, Osama, Wolwi, Kermit, Bizon, Cichy, Spiker, Wybryk, Obły + osoby, które być może pominąłem.
Niespodzianką i wielkim zastrzykiem energii przed samym startem było zdjęcie, które moi zawodnicy dla mnie zrobili tuż przed zawodami. +1000 do mobilizacji, serio:

3 days left…

Moja waga była bardzo niechętna do współpracy. Nie jadłem już prawie żadnych węglowodanów, a i wszystkiego innego było jak na lekarstwo. No więc biegałem, głodowałem i stresowałem się czy waga łaskawie będzie. 
Moje 700g nadwagi. Dzień przed startem:
Podziwiam zawodników MMA zbijających po 15 kg.
Przed zawodami Rzymu za bardzo nie zwiedzałem. Wszechobecny zapach pizzy, panini i innych włoskich pyszności nie ułatwiał trzymania wagi. Poza tym ważyłem się średnio raz na godzinę licząc, że może nadwyżka kilogramów w magiczny sposób się ulotniła. Za każdym razem, ku mojemu rozczarowaniu, okazywało się, że tak się nie stało.
Czas przeznaczyłem na oglądanie Homeland, przeczytanie artykułu Maćka Kozaka (polecam) i układnie listy rzeczy, które zjem po startach.

It’s Showtime!

Klimat zawodów bardzo fajny. Nie spotkałem się z prostackimi krzykami pt. „dojedź chuja” czy spojrzeniami pełnymi nienawiści wobec rywali/członków drużyny przeciwnej. Nie uświadczyłem również kłótni z sędziami czy ich wyzywania. A takie zachowania, co mi się bardzo nie podoba, zdarzały się na polskich turniejach. Sędziowanie wywarło na mnie wrażenie i skrupulatnego i bardzo rzetelnego. Zaskakiwała również względna punktualność rozpoczynanych kategorii. Atmosfera wśród zawodników była bez napiny i życzliwa. Wiadomo, było skupienie i nikt tam w zbytnie zażyłości przed walkami nie wchodził, ale już po startach ludzie umawiali się na szamę czy trunki z zawartością %. Fajnie było też spotkać Polaków i trzymać kciuki za ich walki.
Pierwszą walkę miałem z Grekiem. Na samym początku to, że mnie nie obalił z dołu, zawdzięczam chyba tylko licznym treningom stabilizacji, bo naprawdę czułem już jak lecę. W momencie, kiedy doszedł mi do kimury myślę sobie: „ni chuja Ci tej ręki nie dam!”. Tam na końcu słabo widać, zastosowałem szczyt myśli technicznej nowoczesnego jiu-jitsu: „Pięść w Szyję”. Polecam.

Drugą walkę miałem z przyszłym zwycięzcą Abu Dhabi World Pro. W tym pojedynku trochę zabrakło szczęścia, trochę doświadczenia stricte z zawodów. Szczęścia, bo przez cały czas byłem plecami do tablicy punktowej, doświadczenia bo źle policzyłem punkty w głowie, nie skontrolowałem ich i byłem przeświadczony, że przegrywam i to grubo. Tym sposobem minutę przed końcem walki, kiedy mój przeciwnik był na dole w głębokiej półgardzie, uznałem, że muszę go poddać, żeby wygrać. Poszedłem do kimury, przerolowałem się (w momencie, kiedy jest przerwany film), on wyszedł z techniki kończącej i dostał 2 pkt za sweepa. Była minuta do końca, więc się zbetonował i wygrał 1 adwantażem.

Następny dzień, walki bez kimon. Walczyłem z Kamilem Umińskim. Myślę, że głównym błędem z mojej strony była próba 2x tej samej techniki. Kamil był lepszy, wygrał kategorię i srebro w absoluto za co należą mu się szczere gratulacje!
Wszyscy moi przeciwnicy byli bardzo mocni i świetnie przygotowani. Myślę, że jak ktoś decyduje się jechać na zawody typu Mistrzostwa Europy i wydać na to mnóstwo kasy (przelot, zakwaterowanie, płatności w euro itp.), to nie podchodzi do tego „a wystartuje sobie na spontanie”. 

I po zawodach

Kurczak, kiełbasa, brokuły, lasagna zagryziona pizzą, pół kilograma czekolady i lody. Tak świętowałem medale i zakończenie diety.
…a potem kilkoma innymi. Założyłem maskę, żeby nikt nie rozpoznał, że dieta poszła w las:

I życie toczy się dalej

Zawody się skończyły i trzeba było wrócić do codzienności. Niemniej bilans na pewno nie jest zerowy. Taki wyjazd daje DUŻO: 
  • Czuję, że forma poprawiła się bardzo, a najlepsi zawodnicy są w zasięgu. Trzeba tylko jeszcze efektywniej trenować. 
  • Przekonałem się, że ekipa z Chaos Gold Team jest najlepsza na świecie i naprawdę cieszę się, że z Wami trenuję. 
  • Zwiedziłem (tj. „zjadłem”) Rzym. Podróże kształcą – takich gellato, jak we Włoszech to nigdzie nie ma!
  • Najważniejsze – nabrałem ochoty na kolejne wyjazdy. 
Myślę, że przygotowania do zawodów to nie jest wybór typu „muszę rzucić życie i pracę”. To jest raczej decyzja: „oczekuję od życia więcej niż praca i codzienna rutyna”. Start wymaga od Ciebie dodatkowej determinacji, wyrzeczeń fizycznych, finansowych, lepszej organizacji czasu. Jednakże sprawia, że Twoje życie staje się niezwykle uporządkowane, osadzone w teraźniejszości, bardziej doświadczane (każda sekunda na kakarigeiko trwa wieczność). 
Widziałem na tych zawodach facetów, którzy przyjeżdżali z żonami i dzieciakami. Cała rodzina im kibicowała. Pomyślałem: „ale super sprawa, że to ich tak integruje!”. Każdy z nas ma swoich ulubionych bohaterów filmów akcji. Myślę, że takie wakacje z rodziną czy kumplami to sposób, by samemu stać się jednym z nich. Są emocje, akcja i radość, że się osiągnęło cel – dać z siebie maksimum. 
Błędem jest myślenie o zawodach w kategorii wygranej, bądź przegranej. To gra o bilansie ujemnym, ostatecznie złoty medal jest tylko jeden, a startujących znacznie więcej. Na dodatek na zwycięstwo wpływu mamy 45%, drugie tyle ma przeciwnik i 10% szczęście. Za to przygotowania zależą w 100% od nas. 
Dużo osób po nominacjach na wyższe pasy postanawia spocząć na laurach. Myślą o pasie, jako celu a nie informacji zwrotnej na temat ich postępu na drodze życia BJJ. Dostają pas i tyle ich widzieli na treningach. Chciałbym, żebyście Wy, moi zawodnicy myśleli o tym w kontekście drogi, a nie celu czy punktu. Wszystkie te wartości, które zdobywacie w trakcie: utrata wagi, przełamanie strachu, regularność, itd. zostają. Wspomnienia z wyjazdów, wszystkie śmieszne sytuacje i czas spędzony z fajnymi ludźmi też. 
Mówię o tym, bo mam nadzieję, że zmobilizuję Was, żebyście wyszli ze swojej strefy komfortu i spróbowali postawić sobie cholernie niekomfortowy cel, samemu dla siebie – przygotować się i wyjechać na zawody. BJJ to nie tylko mata. To styl życia, dążenie do bycia coraz lepszym. Zobaczycie, że zyska na tym Wasza praca, osobowość i strefy życia pozornie niezwiązane z jiu-jitsu.
Rozpoczynam przygotowania do London Open i World Pro Trials. Kto jest gotów opuścić swoje wygodne siedzisko i ruszyć ze mną przez przygotowania po Chwałę? 🙂

Pająk

Podziękowania

  • Maćkowi  – za wyznaczenie przede mną trudnego, ale realnego celu.
  • Mariuszowi – za żywy przykład, że można żyć na własnych warunkach, choć czasem bywa trudno.
  • Piotrkowi „Obłemu” Lasockiemu – za to, że był moim Trenerem do tych zawodów i zrobił Pająka-Bestię. Polecam na maksa, nawet jeśli myślicie po prostu o formie na lato, a nie na zawody: Piotrek Lasocki – kontakt
  • Jarkowi Gdakowi – za dietę i pomoc przy zbijaniu wagi. Dieta była realna, a nie udziwniona. Coś co jesteście w stanie zrealizować. Warto iść do Jarka na konsultacje. Jarek Gdak – kontakt
  • Ekipie z Chaos Gold Team – są kluby, gdzie jest więcej kolorowych pasków, techniki z księżyca i inne cuda, ale taka atmosfera tylko tutaj. Od dwóch lat przychodzę 2x dziennie na trening i za każdym razem cieszę się, że Was zobaczę Mordy! http://www.chaosgoldteam.pl/
Strona wykorzystuje ciasteczka (ang. cookies), które usprawniają jej działanie. Możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach przeglądarki.
Ok, zgadzam się.
Chaos Gold Team Logo

Na pewno zadzwoniłeś, czy wymiękłeś?

Zadzwoniłem, zamknij!

Dzwoń i umawiaj się teraz!

Wymówki zostaw dla swojej dziewczyny

532 112 059